Wczoraj około godziny 22 ulicą Puławską w Warszawie pędziło ferrari 360 modena. Za kierownicą samochodu - jak mówią świadkowie - siedział znany motoryzacyjny dziennikarz Maciej Zientarski. Jego pasażerem był dziennikarz motoryzacyjny "Super Expressu", Jarosław Zabiega.
Wiadomo, że rozpędzony samochód podskoczył na nierówności drogi na wysokości ulicy Rzymowskiego, a kierowca stracił panowanie nad autem. Wybite z toru jazdy ferrari kilkadziesiąt metrów przejechało bokiem po trawie, po czym uderzyło w słup wiaduktu prowadzącego na Ursynów i eksplodowało.
Jechali bez pasów bezpieczeństwa
Jest już pewne, że jechali bardzo szybko. Nawet około 200 km/h - mówią nieoficjalnie policjanci. Dziennikarze testowali pożyczone auto, o którym chcieli zrobić materiał prasowy.
W chwili uderzenia o podporę - według radia RMF - kierowca i pasażer wylecieli z samochodu, bo mieli niezapięte pasy bezpieczeństwa. Według innej wersji, kierowca zdołał wydostać się z płonącego auta, a jego kolega spłonął w środku.
Z kolei inny świadek opowiada tvn24.pl, że do zmiażdżonego auta natychmiast zaczęli podbiegać kierowcy, którzy - widząc wypadek - zatrzymali swoje samochody. Gaśnicami próbowali stłumić ogień. Zdaniem tego świadka, pasażer ferrari tuż po zderzeniu jeszcze żył. "Był całkowicie przytomny, wzywał pomocy" - opisuje. Nie udało się pomóc, bo po chwili wybuchł zbiornik z benzyną.
Wiadomo, że ferrari rozpadło się na dwie części. Obie doszczętnie spłonęły.
Płonący samochód jako pierwszy zauważył patrol straży miejskiej. "Widziałem wiele wypadków samochodowych, ale ten był chyba najgorszy, z samochodu nie zostało nic" - relacjonuje w tvn24.pl jeden ze strażników.
Wciąż walczy o życie
"Pan Zientarski, przyjęty do nas wczoraj po urazie wielonarządowym w bardzo ciężkim stanie, był operowany. Jest w tej chwili w stanie stabilnym, ale nadal bardzo ciężkim. Uraz dotyczy głowy, klatki piersiowej, brzucha, kończyn i kręgosłupa" - powiedział PAP Andrzej Chmura ze Szpitala Klinicznego im. Dzieciątka Jezus w Warszawie
Lekarz podkreślił, że poszkodowany "cały czas znajduje się w stanie zagrażającym życiu". Obecnie jest badany i najpewniej w piątek czeka go kolejna operacja. Po niej lekarze wydadzą kolejne oświadczenie o stanie zdrowia Zientarskiego.
Potrzebna jest krew A RH+ dla ofiary wypadku - osoby, które mogą pomóc, proszone są o zgłaszanie się do Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus w Warszawie przy ulicy Lindleya 4.
Prokurator: nie wiemy nawet, który z panów prowadził
"Rozpoczęliśmy postępowanie" - mówi dziennikowi.pl Katarzyna Dobrzańska z prokuratury rejonowej Warszawa-Mokotów. Zostanie powołany biegły z zakładu medycyny sądowej, który przeprowadzi sekcję zwłok zmarłego. "Policja przysłała już nam wszystkie protokoły z miejsca zdarzenia" - zapewnia Dobrzańska.
"Na chwilę obecną nie wiemy nawet, który z panów kierował" - tłumaczy Dobrzańska. Pod względem formalnym policja nie była tego w stanie jednoznacznie stwierdzić. "Samochód jest w takim stanie, że nie dało się wykonać nawet standardowych czynności - jazda próbna, badanie instalacji elektrycznej" - mówi dziennikowi.pl prokurator.
O tym, że kierowcą był Zientarski, mówią policjantom świadkowie, którzy widzieli go za kierownicą tużprzed tragedią.
Prokuratura chce skorzystać z nagrań z kamer monitoringu. Choć w miejscu wypadku ich nie ma, w wyjaśnieniu okoliczności pomogą nagrania z kamer na trasie, którą jechało ferrari. Jak dowiedział się dziennik.pl, na razie znaleziono zapisy z dwóch kamer. Jednak na żadnym z filmów nie można rozpoznać twarzy kierowcy.
Za spowodowanie wypadku grozi nawet więzienie.
Już teraz mówi się, że historia przypomina wypadek Otylii Jędrzejczak z 2005 roku. Wówczas w samochodzie prowadzonym przez pływaczkę zginął jej 19-letni brat Szymon. Skazano ją za to na dziewięć miesięcy ograniczenia wolności i 30 godzin miesięcznie prac na cele społeczne.
Ale pływaczka spowodowała wypadek, wyprzedzając w bardzo trudnych warunkach drogowych. Kierowca ferrari ewidentnie zlekceważył przepisy ruchu drogowego, pędził na złamanie karku przez centrum miasta, w dodatku bez zapiętych pasów.
Ile jeszcze osób musi tam zginąć?
Do wypadków dochodziło w tym miejscu już kilkakrotnie - zwraca uwagę gazeta.pl. Dwa lata temu w ciągu kilku dni zginęły dwie osoby. Ich wspólni znajomi i bliscy zablokowali wówczas na kilkadziesiąt minut pas ruchu.
Zarząd Dróg Miejskich obiecał, że zlikwiduje nierówność jezdni.
"Uznaliśmy, że usuwanie samej muldy nie wystarczy. Cała Puławska między aleją Wilanowską a ulicą Poleczki wymagała wymiany asfaltu. Roboty ruszyły w ubiegłym roku. Wtedy, w weekendy, naprawiliśmy jezdnię w kierunku centrum. W tym roku zrobimy jezdnię w kierunku Wyścigów" - tłumaczy DZIENNIKOWI Agata Choińska, rzeczniczka ZDM.
Urzędnicy zapowiadają, że stanie się to w ostatni weekend kwietnia i pierwszy weekend maja. Dziś nie mają sobie nic do zarzucenia, bo - jak podkreślają - ustawili tam znak ograniczenia prędkości do 50 km/h.
"To nie pierwszy krzyż w tym miejscu"
Okoliczności tragedii szeroko komentują internauci. Poniżej kilka komentarzy z dziennika.pl i tvn24.pl:
"Tak, o tym miejscu pamięta każdy kto choć raz przejechał tamtędy (z prędkością w granicach logiki). Ja pierwszego dnia posiadania auta przejechałam tamtędy 80 km/h i poważnie się zdziwiłam, bo wyrwało mi kierownicę z ręki (niedoświadczenie to jednak mocny wróg)... ale żeby uzyskać taki efekt to trzeba dobrze grzać po garach... w sumie do tego jest ferrari, ale naprawdę nie po naszych drogach...nie po Puławskiej!! [*]" ~Małła
"Różne wypadki widziałem, ale jak przejeżdżałem obok wraku spalonego ferrari, to nie był samochód tylko kawałek stali. Panowie wolniej trochę..." ~sosen
"Widziałem ten wypadek. Kierowca ruszył spod świateł tak, że się zatrzęsła ziemia. Myślę, że do wiaduktu spokojnie jechał 200 km/h." ~rys
"Bardzo łatwo tam stracić kontrolę, strasznie tam nierówno i ciągle podbija (w tym przynajmniej raz na łuku). Proponuję żeby ktoś się tym zainteresował. To nie pierwszy krzyż w tym miejscu. Niestety długa prosta zachęca do rozpędzania się".